Za każdym z tych trzech razy spotykaliśmy w poczekalni jednego takiego rudego gówniarza. Przychodził z dwiema podwładnymi, małą i dużą, ubrany w czerwone szelki. Elegancik jakiś! Na dodatek dwie podwładne ze sobą ciągnie, w pupie się przewraca od małego.
Siedząc w poczekalni, w ogóle nie wyglądał na zmartwionego tym, że przyszedł do weterynarza. Potem słyszałem jednak, jak darł się w gabinecie. Młode to i jeszcze niekumate, pomyślałem. Nie wie jeszcze, co go czeka. Tak czy inaczej, Jej się bardzo ten rudy podobał. Zagaiła do jego podwładnych i rzekła, że bardzo ładny, a jego duża podwładna przyznała jej rację i dodała, że zawsze chciała mieć rudego kotka. Phi!
Kiedy następnego dnia znowu go spotkaliśmy, Ona postanowiła zapytać, jak rudy ma na imię.
- Sebastian - powiedziała młodsza podwładna, a Ona przyjęła to ze zdziwieniem. Czemu tu się dziwić, pomyślałem. Jednemu jest Teofil, a innemu Sebastian, normalna sprawa.
Gdy siedzieliśmy w poczekalni trzeciego dnia mojej męki, znów przybył Sebastian. Został wniesiony na rękach przez większą podwładną, podczas gdy mniejsza niosła za nim kocyk. Paniczyk! Ona przywitała się z podwładnymi i tym razem zagaiła o stan zdrowia Sebastiana. Chciała wiedzieć, co właściwie mu dolega.
- Ma katar i ucho mu spuchło - rzekła młodsza podwładna. Ona jej na to, że całe szczęście, że nie oko i pyta, a skąd właściwie Seba się wziął. Wówczas odezwała się duża podwładna wyżej wymienionego i wyjaśniła co następuje: pewnego dnia zadzwonił do nich telefon. Duża odebrała, a w telefonie ktoś zapytał, czy nie chcieliby do stajni kotka. Duża na to, że no czemu nie, tylko problem w tym, że to nie jest stajnia, lecz mieszkanie prywatne i że to pomyłka. Głos z drugiej strony wyraźnie zafrasował się, a wtedy duża Seby zapytała, jaki to właściwie jest kot.
- Rudy - powiedział głos. No i było pozamiatane. Seba został przysposobiony do mieszkania prywatnego, zamiast do stajni.
Niestety, Ona tak bardzo zapatrzyła się na Sebę, a potem zasłuchała w historię jego krótkiego życia, że nie zrobiła mu zdjęć. Nie mamy więc czym zilustrować tego wpisu. Musicie sobie zatem wyobrazić małego kociego gówniarza w biało-rudym futrze i czerwonych szelkach. Dość powiedzieć, że jak urośnie, będzie pewnie wyglądał mniej więcej tak:
Ciekawe, czy Seba żałuje, że nie trafił do stajni. Pewnie nie bardzo, skoro taki z niego paniczyk w czerwonych szelkach. ;-)
Pozdr.
T.
Nasi znajomi mają koteczkę ze stajni. Twierdzi że w domu z ludzmi jej lepiej :)
OdpowiedzUsuńPewnie że w domu najlepiej. Czerwone szelki ?? Ha ha - super :)
OdpowiedzUsuńciekawa historia;)
OdpowiedzUsuńpewnie, że w domu jest lepiej;)
OdpowiedzUsuńCzerwone szelki! Dwie podwładne! A kroiło się dzielenie stajennej słomy w koniem i polowanie na chude myszy - niektóre rudzielce to dopiero mają farta i to przez telefon... Niesamowite :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)