Niestety, plan nie powiódł się. Dlaczego? To historia na osobny post. Dziś wystarczy, że powiem, że do nieplanowanej, ale bardzo pospiesznej wyprowadzki z całą kocią ekipą do Wrzeszcza przyczynił się pewien szerszeń rozmiarów małego wróbla.
Tak więc wylądowaliśmy na Hallera – ja i cztery koty. I zaczęło się. Codziennie rano na nowo odkrywałam całą podłogę pokrytą żwirkiem Cat’s Best. Potem zastanawiałam się, jak przy pomocy dwóch rąk podać cztery miski z żarciem. Bo jeśli podawałam najpierw dwie, to do jednej natychmiast ładował się Rysiek. A ja, wiedziona przyzwyczajeniem, najpierw serwowałam posiłek Tymkowi i Stefanowi. Dlaczego nie wpadłam na to, żeby w pierwszej kolejności podać do stołu Ryśkowi i mieć go z głowy? Nie wiem.
Po śniadaniu zaczynały się gonitwy, które czasem trwały cały ranek. Udział w nich brali głównie Tymek, Rysiek i Czesiek. Stefan, jako starszy kot, wymiksowywał się z zabawy i obserwował młodzież z wysokości fotela. Miał chłopak spokój. Przez chwilę nikt go nie miętosił.
![]() |
Stefan i Rysiek na parapecie |
![]() |
Czesiek w pozycji "kot chleb" |
![]() |
Tymek plażuje, Stefan też |
![]() |
Prace ogrodnicze |
Po prawie trzech tygodniach pobytu na Hallera Rudzielce spakowały się i pojechały do domu. A do nas przyjechała Dzidka. Na szczęście, tylko na weekend. Dlaczego na szczęście? Bo Dzidka, jak wiadomo, nie lubi nikogo. Kiedy przyjechała, natychmiast zaszyła się pod łóżkiem i zamieniła się w skrzyżowanie węża z tygrysem. Na przemian syczała i warczała. Gdyby mogła, jestem pewna, że zionęłaby ogniem.
![]() |
Dzidka zieje ogniem z namiotu |
Wiedziałam, że w takiej sytuacji spania nie będzie. Dzidka będzie warczeć pode mną, gdzieś na wysokości głowy, przez całą noc. Pierwsza noc spędziliśmy więc w dużym na sofie. Drugą noc w dużym spędziła Dzidka.
O piątej rano Stefan zaczął dobijać się do zamkniętych drzwi dużego. Kolejna noc była już więc wspólna, w sypialni – Dzidka w filcowym namiocie, reszta na swoich zwykłych miejscach. O poranku, wracając z łazienki, o mało nie przewróciłam się o nią. Postanowiła wyjść z podziemia i stała w drzwiach, gotowa ruszyć na podbój mieszkania.
Dotarła aż na drugi jego koniec, czyli pod balkon. Tam dołączył do niej Stefan, który, wniebowzięty, że w końcu wyszła, położył się na dywanie i zaczął turlać przed jej nosem z boku na bok. Dzidka jednak nie doceniła tego performansu w wykonaniu swojego odwiecznego wielbiciela. Zawinęła się i poleciała z powrotem do sypialni, mało nóg nie gubiąc po drodze.
Miałam ją zostawić jeszcze kilka dni, żeby jej asocjalność przeszła. Widząc jednak, że nie wychodzi z namiotu i sika raz dziennie uznałam, że nie ma sensu biedaczki stresować. W drodze z Wrzeszcza na Zaspę jakby ktoś ją podmienił. Z transportera wyszła pospiesznie, zrelaksowana i radosna. Przeciągnęła łapy i pomknęła do miski.
U nas zaś w czwartek pojawią się kolejni goście. Tych jeszcze na dłużej tu nie było. Kot Bobik będzie zapewne szalał z Tymkiem. Ale kotka Rozalka może nie być zadowolona z tych przymusowych wakacji. Trzymajcie kciuki, żeby wizyta się udała.